niedziela, 27 października 2013

I coż, że ze Szwecji ...

Skały koło Goteborga

Tylko czemu jest tak q..o zimno ...
Nowy róg halsowy się robi
Ogrzewania nie mamy ale za to jest gustowne lustro
Szwedzi jeżdżą na światłach nawet w dzień
IW-a daje ponad 7 węzłów!
R.I.P. sikorek
Oooooo Sooollleeee miiiiiijooooo !!!
Z Sassnitz to już blisko ...
Poprosimy o złotą rybkę





niedziela, 18 sierpnia 2013

Regaty o Puchar Poloneza 2013

Startują bardzo znani żeglarze i  regatowe, oceaniczne jachty.
Od zeszłego roku Regaty o Puchar Poloneza znacznie urosły, zarówno prestiżowo (startują bardzo znani żeglarze i prawdziwie wyścigowe, oceaniczne jachty) jak również w czystych liczbach - ilości jachtów i zawodników - głównie za sprawą decyzji organizatora o zorganizowaniu również rywalizacji załóg dwuosobowych. Skutkiem ubocznym było to, że ilość jachtów dostępnych do czarteru w terminie regat znacznie zmalała. W rezultacie wystartowałem nie samotnie ale w duecie z Grzegorzem, właścicielem jachtu „Blekot”. W zeszłym roku poznałem jego i startujacego na Blekocie samotnie Krzysztofa w drodze ze Świnoujścia na zakończenie regat w Szczecinie. 

S/y „Blekot” to balastowa, regatowa, wersja jachtu Kłobuk 22 (inaczej Fokus 650), bardzo dobrze wyposażona. Ponad półtora metra zanurzenia z 300 kg bulbem daje spory zapas stateczności a ułamkowy takielunek i maszt gięty u góry achtersztagiem i na dole baby-sztagiem oraz dobre żagle mogą sprawnej załodze dać dużo frajdy z pływania. Tym niemniej jest to raczej mała łódka (6,5 metra długości - Grzegorz mówi, żebym pamiętał że to 'kajak') użytkowana, poza regatami (w wersji z mieczem zamiast balastu), do pływania weekendowego w 2 osoby po Mazurach. Mamy nową, głęboką, nigdy nie używaną, płetwę sterową (stara na wszelki wypadek pod kokpitem). Ja nigdy wcześniej na Blekocie nie pływałem, no ale mamy przed sobą 200 mil do Świnoujscia żebym się nauczył. Jak się będzie sterować przy silniejszym wietrze i jak zachowywać na fali?


Droga na regaty


Do portu jachtowego w Gdańsku dojechaliśmy późnym wieczorem w czwartek. Po drodze odebraliśmy Spot-a od Przemka - będziemy mieli swój własny live-tracking (dziekuje!). Tydzień wcześniej przywieźliśmy „Blekota” do Górek Zachodnich z Ostródy i otaklowaliśmy. Nie udało się nam wyjść z portu przed północą, do następniego dnia nie można było czekać - na bok przesądy! Wychodzimy z zamiarem jak najszybszego dotarcia do Świnoujścia. Wieje z południowego zachodu 4B, łódka w baksztagu pod pełnym grotem za bardzo ostrzy, refujemy się na pierwszy ref i autopilot daje radę sterować, prędkość 5 do 6 węzłów. Płyniemy na żaglach „turystycznych”, tzn. dakronowych i większych od regatowego mylarowo-kevlarowego kompletu, który jest wpisany do świadectwa KWR (i który leży przywiązany w pokrowcach na pokładzie). Mamy też zamontowany potężny wytyk do 70 metrowego genakera, którego również nie będziemy używać w regatach. Idę spać wiedząc, że za Helem czeka nas cięższa pogoda - wiatr ma się wzmagać i skręcać na zachodni i północno zachodni no i na pewno będzie fala. Wstaję za Helem, już jest jasno, bajdewind. Rośnie fala, po minięciu Rozewia wiatr skręcił i halsujemy się wzdłuż brzegu cały dzień i kawałek nocy. Zmęczeni, wyhuśtani i głodni (na pure ziemniaczane ze skwarkami nie mogę patrzeć do końca rejsu a i teraz gdy to piszę mam ... taki jakiś niesmak ...) wchodzimy po ciemku do Łeby. W marinie trochę ciasno a tam gdzie jest miejsce ... płytko - w/g echosondy mamy tylko 30 cm zapasu pod kilem. Gorący prysznic i spać ...

Puste plaże Słowińskiego P.N.
W sobotę rano pada deszcz i jakoś nie spieszy się nam z wyjściem choć fajnie wieje od brzegu. Potem wychodzi słońce i bryza hamuje wiatr gradientowy, trochę płyniemy na żaglach ale później odpalamy ‘patefon’, wybrany grot trochę ciagnie, płyniemy wzdłuż zupełnie pustych plaż Słowińskiego Parku Narodowego. Witowo radio podaje ‘ostrzeżenie przed silnym wiatrem’, dobrze chociaż, że wojsko dało sobie spokój ze strzelaniem i strefy koło Ustki są wolne. W nocy wiatr się wzmaga i pojawiaja się burze, refujemy grota na pierwszy, potem na drugi ref. Omijamy cumulonimbusy z wyładowaniami jak i strefy opadu - to widać nawet w nocy - pomimo tego wiatr w porywach osiąga na wiatromierzu 26-28 węzłów. Rano refujemy foka (nie mamy rolera także ta operacja wymaga wyjścia z kokpitu i trochę pracy przy przekładaniu szotów). Rośnie fala osiągając „na oko” ponad 3 m, autopilot przestaje zapewniać sensowne wartości VMG (predkości zbliżania sie do celu). Trochę chlapie ale poza tym jacht dzielnie, choć powoli płynie pod wiatr i falę. Ciepło ubrany w wypornościowy kombinezon, halsuję przez cały dzień.

Ale nastroje, zachód jak w mordę strzelił!
Wyprzedza nas Energa na żaglach (widzimy i nie możemy uwierzyć, że idzie tak ostro do wiatru – czyżby na silniku?) i Delphia VII na silniku (słyszymy w radiu korespondencję z Energą). Zbliza się wielki cumulonimbus, przed którym chyba nie uda się uciec, wołam Grzegorza, żeby sie ubrał i przygotował żagle sztormowe, zrzucamy grota, Energa ginie nam za zasłoną deszczu ale poza opadem nie doświaczyliśmy nic specjalnie groźnego. Rezygnujemy ze stawiania żagli sztormowych, grot w góre. Wiatr trochę słabnie i nie przekracza już 6B ale fala jest dalej znaczna. Za to wychodzi słońce. Próbuję szukać mniejszej fali pod brzegiem, koło latarni w Gąskach dochodzę do plaży nawet do głębokości 5 m, widzę wyraźnie plażowiczów, fala jest tu trochę mniejsza ale stroma i z gorszego kierunku - niby bardziej korzystny lewy hals jest dokładnie pod falę. Pod wieczór jesteśmy w okolicach Kołobrzegu, port i perspektywa ciepłego żarcia, kapieli i innych luksusów kusi ... Przez radio pytam o warunki na wejsciu do portu. Kompetentny i miły pan zachęca do wejścia, warunki dobre, wiatr 6 m/s i mała fala, odzywa się też Dufor „Ofo”, który wchodził chwilę przed nami - faktycznie przed główkami wiatr słabnie a fala znacznie maleje, bez kłopotu płyniemy na przyczepnym silniku. W marinie spotykamy innych zawodników płynacych na regaty ale wszyskie jachty to jednostki z silnikami stacjonarnymi - my pod falę nie popłyniemy na motorze a prognoza na jutro taka sama jak dziś no i został nam tylko 1 dzień do startu. Kąpiemy się i jemy późna kolację w marinie.

Delphia VII, Janeczka 2 i Blekot w Kołobrzegu
Rano w niedzielę po śniadaniu przelewamy paliwo z kanistra do baku i wychodzimy, piłujemy pod wiatr na silniku pod samym brzegiem, fala jest tutaj mała i da się. Pod koniec dnia wiatr słabnie ale kończy się paliwo, zwalniamy, w baku resztki i zostało tylko kilka litrów w zbiorniku zintegrowanym z silnikiem (to zostawiamy na samo wejście do portu) od Międzyzdrojów do główek Świnoujścia płyniemy na żaglach. Trzeba było zatankować te 5 litrów do kanistra ... Do mariny wchodzimy już po zmroku. Witają nas znajome twarze i miejsce też na nas czeka ... tylko jeszcze tyle do zrobienia. Grzegorz nie może dodzwonić się do znajomego, u którego mieliśmy zostawić niepotrzebny na regatach sprzęt - turystyczny komplet żagli, bukszpryt i salingi do niego, stary ster i troche innego szpeju. Ratuje nas Szymon (S/y Amo), w ciągu pięciu minut załatwia, że pod marinę podjedzie Citroenem Berlingo córka jego przyjaciela (dziękujemy!). Składujemy w piwnicy ‘szpej’ i już trochę po północy możemy iść spać ... tylko budzik trzeba ustawić.

Start


Szymon płynie na start.
Prognozy pogody są niepokojące. Na odprawie meteo obie firmy są dosyć zgodne, podają spodziewany, nasilający się wiatr stały do 7 bufortów oraz możliwość rozwoju zjawisk konwekcyjnych, później w ciagu dnia i najbliższej nocy oraz efekt przylądkowy przy Bornholmie. Miny konkurentów są różne. Nie do końca jestem przekonany, że wszyscy wyobrażają sobie co mogą oznaczać te „zjawiska” i „chmury konwekcyjne” - cumulonimbus może wygenerować prawie dowolną chwilową siłę wiatru i nie bardzo daje się to prognozować no ale widać go z daleka, lepiej się nie spotykać. Witowo Radio podaje "ostrzeżenie przed sztormem" i spodziewany wiatr 8 bufortów w szkwałach. Internetowe prognozy też są zadziwiająco zgodne - jeżeli popłyniemy to nie ma zmiłuj. Początek co prawda baksztagiem ale trzeba się wyhalsować przy Christianso pod wiatr i fale a tam już będzie poza osłoną Bornholmu, powrót bajdewindem ... Raczej nikt nie popłynie inaczej niż po prostej "tam i nazad" (po sprawdzeniu trackingu stwierdzam, że myliłem się w tej opinii), siły napędowej nie zabraknie, jachty będą płynąć z pedkością zbliżoną do maksymalnej, ograniczoną tylko możliwością sterowania i odpornościa jachtów i załogi. Strategia dla nas? Cóż ... dopłynąć do mety, raczej nie pościgamy się z dłuższymi.

Sprawdzam takielunek, dociągam wanty. Wyciągam żagle sztormowe, które widzialem tylko w postaci "worka z napisem" i oglądam je dokładnie na trawie - to są żagle od Mini 650, zgodne z przepisami klasowymi dla regat oceanicznych, wykonane z pancernego (i wściekle pomarańczowego) dakronu! Grot ma jeden a fok dwa refy i wygłądają jak nowe! Humor mi się wyraźnie poprawia, z takim zestawem to silne wiatry są mniej straszne a fale też już niezłe przerobiliśmy po drodze, w końcu jest nas dwóch - damy radę! Składamy też spinaker, który być może uda się użyć na początku, zaraz po starcie.

Komplet wyścigowy
Przed startem refujemu grota na pierwszy ref bo łódka ostrzy nadmiernie. Pogoda piękna, świeci słońce, wiatr wieje, na błekitnym niebie piękne cumulusy, widzialność idealna ... tylko prawie wszyscy nas wyprzedzają i za nami zostały już chyba tylko "Setki", mniejszych od nas łódek nie ma za wiele. Obserwujemy kłopoty innych ze spinakerami, oraz wracające do portu jachty. Fala nie jest na razie duża, wiatr do 5 bufortów, płyniemy 6 węzłów, trzeba postawić spinaker, choćby na chwilę, żeby fotki jakieś zrobić. Przez chwilę płyniemy pod ładnym pomarańczowym spinakerem ale wymaga to uważnego sterowania a prędkości jeśli przybyło to minimalnie. GoPro robi zdjęcia co minutę ale obudowa zaparowała, suszymy i robi dalej. Na razie sielanka. Płyniemy trochę nawietrzną stroną trasy, żeby "było z czego" odpadać, jak wzrośnie wiatr i fala. Pojawiają się wypietrzone cumulonimbusy z opadem. Jednego udało nam się minąć bokiem, ale ten drugi to po nas przejedzie. Co prawda nie widać na wodzie ani na niebie oznak silnego szkwału w naszej okolicy ale może "czaić się" tam gdzie widok zasłania opad. Silny deszcz tłumi na chwilę falę, szkoda, że w kamerze skończyła się już bateria, widok jest kosmiczny. Zmieniamy grota na sztormowy, potem foka. Szymon pyta przez radio czy u nas OK, jemu chmura pourywała pełzacze na grocie. 

Wieczorem wiatr rośnie, fala już solidna, trzeba sterować ręcznie, czasami nas wywozi do wiatru i trudno jest odpaść ale daje się to opanować, wydaje mi się, że sam fok sztormowy to trochę za mało (pewnie predkość spadła by nam o pół węzła ;-)). Grzegorz steruje, ja idę pospąć, budzi mnie zmiana halsu, bez butów i kamizelki jestem mało przydatny, trzask bomu przy zwrocie powrotnym na kurs jest przeraźliwy, od razu wiem, że coś jest nie tak, grot się trzepie, urwał się i poleciał w morze rzep mocujacy róg szotowy do bomu, stojąc w zejściówce dociągam szkentle na maksa, da się płynąć, dobrze, że tylko tak się to skończyło (dupa ze mnie, nie kapitan ...). Ubieram się i zmieniam Grzegorza. Jest ciemno, księżyc już zaszedł, morze czarne ale miedzy kłębiastymi chmurami świecą gwiazdy i przelatuja meteory, widok bajkowy. Widać już latarnie Dueodde i choć czasami ginie za falami to łatwiej trzymać kurs na nią niż na kompas czy GPS-a. Wiatr oscyluje około 26-28 węzłów, w porywach 32, poźniej 35. Chcę wybrać grota ale coś nie idzie, zapalam czołówkę i przez dłuższą chwilę przyglądam się bez zrozumienia konfiguracji takielunku, bom leży na pokładzie opierając się nad zejsciówką o laminat, urwał się ... cholera. Na czym on się tak sztywno trzyma? Aaa ... przeciez przez środek idzie szkętla z dyneemy, która wybrałem na maksa korbą. Zastanawiam się co można zrobić, zasadniczo tego grota można używać jak trajsel no ale baksztagiem to będzie kiepsko działać i potem nie będzie się dało go łatwo zarefować, a przecież wiatr dopiero ma się nasilić ... no i co zrobić na wodzie z linami które idą środkiem bomu ... uciąć? Wiązanie bomu do masztu raczej nie wchodzi w rachube, tam są ostre kanty coś sie upieprzy ... Widzę światła dwóch jachtów wracających już z Chritianso i słysze pogaduszki przez radio "Polskiej Miedzi" z kimś przed nimi. Omijam wypłycenie przy latani szerokim łukiem i chowam się za wyspę, wiatr tutaj słabszy i fala też malutka.

Nexo

Budzę Grześka na podejściu do Nexo, port przyciąga ... Wchodzimy bez problemu, chwilę po drugiej w nocy, port znam, stajemy na wolnym miejscu rezydenckim, oglądamy straty i inne jachty z "polonezowymi numerkami" w basenie rybackim. "Amo" też jest, Kapitan śpi. Słyszymy korespondencję holowanej uszkodzonej "Sagali" i "Falkora", wołamy, chcemy im powiedzieć, że wejście do Nexo 'jest spoko' ale nie odpowiadają, widzimy, że wchodzą. Kładziemy się spać. Rano zastanawiamy się co robić dalej: wracać, płynąć dalej, wracać prosto do Gdańska? Dostajemy SMS-a od sędziego głównego, że jachty, które schroniły się w portach mogą kontynuować wyścig, zgodnie z regulaminem - tego nam brakowało do podjęcia decyzji, wraca bojowy nastrój - naprawiamy się i płyniemy!

Blekot w Nexo
Meldujemy się w porcie (135 koron, za 6,5 metrowy jacht, bez wody i prądu - a mówią że w Sopocie 70 zł allinclusive to drogo), demontujemy ułamany kawałek duralu i idę szukać gdzie można by było wyrzeźbić z metalu coś podobnego, po drodze wstępuję do Szymona. Pokazuję łącznik bomu z masztem a On mówi, że chyba ma coś takiego w skrzynce z narzędziami, uradowany wracam z solidnym kawałkiem nierdzewki w ręce na jacht (dziękuje!). Hmm ... nie pasuje do bomu, za grube. Idziemy szukać warsztatu gdzie można by to pocienić, robią nam to w 5 minut warsztacie samochodowym. Zasadniczo możemy płynąć, idę sprawdzić prognozę Duńską, jeszcze ma wiać 8 bufortów przy Christianso, potem ma słabnać. Może jeszcze by coś zjeść? W fast-foodzie zamawiamy max-cośtam-burgery ... dostajemy coś ogromnego z bekonowymi chrupiacymi skwarkami. Zaczyna padać deszcz, na nawietrznej wyspy ogromna chmura Cb, jakoś nie spieszy mi się. W końcu jestem mentalnie gotowy, przed wyjściem idę obudzić Szymona.

Christianso lewą burtą i do domu


Zestaw wściekle pomarańczowy w drodze na Christianso
Po wyjściu z portu stawiamy sztormowy, pomarańczowy komplet żagli i cofamy się do punktu gdzie uruchomiliśmy 'patefon'. Potem kurs na Christianso, GoPro robi zdjęcia, Grzegorz steruje, ja niby próbuję spać ale co chwila patrzę w koi na 'giepsa'. Przed wyspą wyprzedza nas Amo. W pobliżu wyspy wychodzę do kokpitu, pogoda piękna, popołudniowe słońce oświetla malowniczo wyspę, trochę chlapie. Mijamy pierwszy punkt ograniczający strefę wyspy od południa, ostrzymy, przechył zrobił się znaczny i są kłopoty ze sterowaniem, szybko redukuję grota, zostaje mała chusteczka i żegluga robi się bardziej komfortowa. 

Rano zmieniamy żagle na na wyścigowe
Po minięciu wyspy odpadamy, rozrefowujemy się i Grzegorz schodzi się ogrzać i pospać. Z początku jeszcze jest znaczna fala ale potem coraz bardziej chowamy się w cieniu Bornholmu. Można by zmienić foka na większy ale potem znowu trzeba by zmienic na noc na sztormowy. Dzwonię do Roberta z zapytaniem o aktualną pogodę na noc, właśnie wyjeżdżał z domu ale po pół godzinie dostaje sms-a z prognozą na noc i rano, dokładnie to czego potrzebowałem (dziękuję!). Po minięciu wyspy wiatr się w końcu wzmaga do siły odpowiedniej dla naszych żagli. W nocy zmieniamy się na oku, zimno jak cholera, autropilot steruje w półwietrze bez problemów. Idziemy trochę pełniejszym kursem od Szymona. W nocy widzę dziwnie oświetlony statek, namiar burtowy się nie zmienia a statek coraz większy, nie mogę sobie wyobrazić jak on płynie, w końcu przechodzę na ręczne sterowanie i odpadam, mineliśmy się, wracam na kurs i zastanawiam się czemu nie wyostrzyłem zamiast odpadać (potem ogłądam na tracku Szymona identyczny schodek).

Rano wiatr słabnie, zimno, ciężko zmobilizować się do działania ale w końcu zmieniamy żagle na wyścigowe i kurs bardziej na Świnoujscie. Przed metą jeszcze jakieś dwa halsy, w końcu przecinamy linię mety koło czerwonej główki z czasem 49 godzin 23 minuty 56 sekund. Plan minimum wykonany - czas lepszy od zeszłorocznego.

Oficjalny tracking regat
Wyniki
S/y Blekot widziany z pokładu S/y Big Wigwam koło Bornholmu


poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Hanse Cup Adriatic 2013

Jadąc nad morze obserwowaliśmy temperatury wyświetlane na tablicach informacyjnych wzdłuż autostrady, do Słowenii rosły i już było powyżej 10 stopni ale po przekroczeniu granicy Chorwackiej pojawiły się niskie, deszczowe chmury i temperatury zaczęły spadać ... aż do 4 stopni. Im bliżej, tym twarze były coraz bardziej zmartwione, kiedy nagle, po przejechaniu tunelu, chmury zniknęły magicznym sposobem a oczom naszym ukazało się morze, błękitne niebo i białe skały oświetlone złotym kolorem zbliżającego się do zachodu słońca ... i 14 stopni Celsjusza! Ale nic za darmo, taka różnica temperatur nie może sobie istnieć w przyrodzie bezkarnie - następnego dnia wieje bora 40 węzłów a lokalnie do 60. W niedziele stoimy więc w porcie (zwiedzamy Trogir), wieczorem wiatr osłabł zgodnie z prognozą i można było już bezpiecznie wyjść ale nie dotarł genaker dla nas (!), hmmm ... Za to wieczorem Maciek przygotował sushi, było na co popatrzeć w trakcie jego pracy i jeszcze długo potem, bo mimo pysznej ryby, idealnego ryżu, miski imbiru i zaostrzonego apetytu siedmiu osób, nie daliśmy rady zjeść wszystkiego.

Delfin jak żywy ...
Wychodzimy z mariny rano w poniedziałek, wiatr raczej słaby ale wieje. Wszyscy oswajają się ze sterowaniem i obsługą żagli. Stawiamy testowo genaker ... łatamy dziury. Na obiad stajemy na kotwicy na w zatoczce, Maciek gotuje a Tomek z Darią wiosłują w pontonie. Po obiedzie mijamy miasto Hvar i wachty po kolei obejmują statek. Większość nocy ja zasadniczo spokojnie śpię bo wiatr słaby a woda wokół głęboka, co jakiś czas tylko spoglądam jednym okiem na mojego przyjaciela Garmina. W kokpicie jest drugi taki sam (oprócz statkowego plotera ... w mesie). Nad ranem wiatr się wzmaga. Przechył i fala wraz z poczuciem obowiązku na spółkę wyganiają mnie z koi. Płyniemy wzdłuż Korczuli, Olek z Gosią jednak świetnie sobie radzą a zawietrzna burta przy postawionej szprycbudzie jest całkiem przytulna, pochylona ścianka kabiny umożliwia całkiem wygodne ułożenie głowy a miejsca jest akurat tyle, żeby wyciągnąć nogi, drzemię słodko w kokpicie. Rano chowamy przed kiwaniem się do zatoczki na Korczuli na śniadanie. Sprawdzamy prognozę i postanawiamy wracać bo wiatr ma słabnąć a my musimy być na czas przed początkiem regat.
Załoga śniada na Loli w Hvarze
Pogoda ładna, świeci słońce, wiatr niestety osłabł zgodnie z 'wróżbami' meteorologów, na skałach obok latarni leży na boku jakiś jacht, obserwujemy i robimy zdjęcia. Potem pojawiają się delfiny, przez kilka minut towarzyszą  nam, pływając przed dziobem. Tuż po zachodzie wchodzimy do Hvaru. Idziemy coś zjeść ale po powrocie okazuje się, że do portu wchodzi niewielka ale dokuczliwa fala powodująca, że jachty niebezpiecznie się kołyszą. Wychodzimy w pośpiechu, bez strat na zdrowiu i sprzęcie, stajemy na kotwicy pomiędzy wyspami po drugiej stronie kanału. Wachty kotwiczne po godzinie upływają spokojnie, jest wyraźny prąd prostopadły do wiatru, który powoduje, że jacht stoi stabilnie bez myszkowania. Na śniadanie  (i po odbiór dokumentów łódki) wracamy do Hvaru, dostajemy rabat za postój bez postoju ... czyli płacimy 300 kun - tyle co nam powiedział 'marinero' wieczorem - 'normalnie' 250 więcej za prąd, wodę i śmieci.

Trening pod genakerem

Po wyjściu z Hvaru stawiamy genaker, trenujemy trymowanie i zwroty przez rufę. Stawianie i zrzucanie idzie nam już dobrze, Jumbo zostaje specjalistą od montowania i podawania go przez luk z przedniej kabiny. Daria, Gosia, Maciek, Olek i Tomek zmieniają się przy szocie, bo wieje w porywach do 4 bufortów i chwilami płyniemy 8 węzłów a na szocie trzeba się trochę fizycznie napracować. Mamy tylko 2 kabestany, szoty genakera są ciut za krótkie i przy silniejszych podmuchach zrobienie zwrotu z lewego na prawy hals jest problematyczne bo brakuje kabestanu do wybierania grota. Ładnych kilka godzin halsujemy się z wiatrem do samej Kasteli.

Bieg pierwszy, wiatr przestał wiać i zmienił kierunek
z bajdewindu ... na fordewind.
Wieczorem idziemy na drinka powitalnego. Dużo Rosjan, kilka innych nacji: Niemcy, Włosi, Węgrzy, Chorwaci, łącznie 15 jachtów, z Polski tylko my. Losujemy numer 3. Są dwie łódki Hanse 385, my i chorwaccy dziennikarze żeglarscy (oni mają numer 13). Jesteśmy najmniejszymi jachtami w stawce. Nie ma nigdzie listy załóg także trudno się trochę zorientować kto na czym płynie. Formuła przeliczeniowa ma być 'podobna do Yardstick' ale szczegółów nie podano ... Dozwolone są tylko standardowe żagle (foki samohalsujące i genakery). Organizator apeluje o "safety first" i "have fun".





Wiej, wietrze wiej!
Dzień pierwszy regat zaczyna się poranną odprawą. Z planowanych dwóch wyścigów pierwszy jest odwołany - brak wiatru. Idziemy na silnikach do cieśniny Splitska Vrata, stamtąd start, meta w Starim Gradzie na Hvarze. Statkiem komisji regatowej jest katamaran, który po starcie wszystkich podnosi kotwice i na silniku idzie na metę.



Stari Grad. Stoimy pod zegarem. Lola ma najmniejszego ...
Startujemy trochę spóźnieni. Początek, w poprzek Hvarskiego Kanalu jest bajdewindem prawego halsu, wieje 4 'buforty'. Płyniemy 7 węzłów ale większe jachty wyprzedzają nas znacznie. My idziemy lekko prawą stroną trasy, nasza bliźniaczka płynie blisko brzegu wyspy Brac po lewej. Przed wejściem do zatoki przed Starym Gradem wszyscy jednak stają, zasłonięci od wiatru, pojawiają się genakery, co oznacza, że wieje tam z innego kierunku. Obserwujemy konkurentów i celujemy tam gdzie 'widać wiatr'. Po wejściu w cień aerodynamiczny wyspy sprawnie stawiamy nasz genaker, po chwili mijamy tych, których widzieliśmy tylko jako odległe sylwetki. Chorwaccy dziennikarze po lewej stronie trasy przy samym brzegu półwyspu i chwilami dosyć szybko płyną! Na czele 'grupy lewostronnej' łódka z pomarańczowym genakerem my wychodzimy na prowadzenie grupy prawostronnej i przybliżamy się do lidera! Płyniemy powoli baksztagami, zwroty wychodzą nam płynnie (wczorajszy trening procentuje). Między 'ścigantami' pływa ponton z akordeonistą. Przed samą metą wiatr się ciut wzmaga i wyprzedza nas trochę większych łódek. My wyprzedzamy Chorwatów. Trasa zabrała nam prawie 3 godziny na mecie jesteśmy kilka minut po pierwszej łódce, jest dobrze! Stari Grad to przepiękne miasteczko, stajemy w samym centrum (pod zegarem). Na nabrzerzu witają nas drinkiem i ciasteczkami. Wieczorem obiad z kliku dań w restauracji i ogłoszenie wyników dnia, po przeliczeniu jesteśmy drudzy. Pierwszy jest 'OKHOTNIK' (Hanse 445) - to 'musi ten pomarańczowy' ... szczegółowych wyników nie ma, będą jutro ...

Dzień drugi: 13-tka - bliźniaczka Loli z Chorwacką załogą
Dzień drugi zapowiadał się bojowo od początku, wiatr zdecydowanie się wzmocnił w prognozie nawet powyżej 30 węzłów. Płyniemy ze Starego Gradu do Vis. Na porannej odprawie zdecydowano o zakazie używanie genakerów (trasa do Vis wiedzie baksztagiem), wszystkie wysepki na końcu Hvaru musimy minąć lewą burtą, łącznie z tą ostania - z latarnią. Sędzia poddał się sugestiom zawodników i start będzie pod wiatr z boją rozprowadzającą. Sugestia organizatora, żeby zrezygnować z przeliczenia została odparta (mają jakieś problemy obliczeniowe bo podobno nawet, teoretycznie   jednakowe, 10 sztuk Hanse 445, nie jest identycznych - część ma stała a część składaną śrubę).

Start wychodzi nam nieźle, korzystny jest lewy hals z szansą zrobienia boi jednym halsem ale większość startuje prawym przy boi. Startujemy przy statku komisji, przed nami tylko 'Okhotnik'. Przed górną boją robimy zwrot na prawy hals, brakuje nam 50 m (Okhotnik zrobił to jednym halsem) zmuszając lidera grupy startującej prawy halsem (też 445 jak Okhotnik), który właśnie przełożył się na lewy, do tego samego, niestety po zwrocie z szafki wylatują naczynia tłukąc się przeraźliwym dźwiękiem. Znowu zwrot i na boi jesteśmy drudzy, reszta trasy z wiatrem. Jumbo schodzi pod pokład, ratować co pozostało, żeby było na czym jeść. Z wiatrem niestety większe jachty szybko nas przeganiają, no ale przynajmniej było trochę regatowych emocji na początku.
'
Dzień drugi: 25 węzłów wiatru, 9 węzłów SOG
Znowu halsujemy z wiatrem baksztagami, samohalsujący fok na tych kursach to pomyłka (za to zwrot przez sztag wykonuje tylko sternik) a odchylone do tyłu salingi wymuszają trzymanie grota zdecydowanie nadmiernie wybranego. Urywa się nam jeden pełzacz na grocie ale w takim miejscu, że na razie niczym to nie grozi. 13-tka w bezpośredniej bliskości - robimy sobie nawzajem zdjęcia. Wieje ponad 25 węzłów, fala mała bo płyniemy po osłoniętej wodzie blisko brzegu. Robimy nawet 9 węzłów, za rufą fajnie się pieni, normalnie bym się już zarefował bo momentami brakuje steru, no ale to przecież są regaty ... Po minięciu latarni kurs zmieniamy na półwiatr, zwiększa się przechył. Fala też większa, trochę chlapie ale nieuciążliwie - tyle żeby wywołać radosne okrzyki załogi. Idziemy trochę po nawietrznej Chorwaci po zawietrznej. Kiedy prędkość wiatru rośnie do 30 wezłów refujemy się na pierwszy ref na grocie, trochę nam z tym zeszło i Chorwaci nam odjechali. Już tego nie odrobimy. Wchodzimy na metę kilka minut po nich. Cumujemy po wschodniej bardziej osłoniętej stronie zatoki przy Vis. Szukamy odkurzacza, żeby posprzątać w mesie potłuczone szkło, które powpadało wszędzie ale "wysawaca" nie mają nigdzie w pobliżu. W sumie straciliśmy tylko kilka "nietłukących się" talerzy i parę szklanek a wydawało się, że to armagedon. Wieczorem obiad z pobliskiej restauracji i ogłoszenie wyników, dziś jesteśmy przedostani i spadliśmy do połowy stawki generalnie. W naszej klasie gdzie są dwie 385 i jedna 415 wszyscy mają tyle samo punktów. Trochę dziwi duża różnica pomiędzy nami a Chorwatami w przeliczeniu bo byliśmy po nich 4 może 5 minut a większe łódki przyszły dużo przed nami ale ani przeliczników ani czasów nie ma - będą później ... W nocy cześć załogi bawi się na  imprezie, nawiązując międzynarodowe kontakty.

Dzień trzeci: morze gładkie, wiatr słaby ...
Dzień trzeci, Vis - Hvar. Start odłożono na 12:00, to chyba echo wczorajszej imprezy. Organizator zaprasza na zdjęcia 'rodzinne' wszystkie załogi. Urwanego pełzacza (widać wadę materiałową wtrysku) nie udało nam się wymienić mimo, że organizator chwalił się, że ma na katamaranie dużo części zamiennych. Odcinamy go od żagla i wyciągamy latający kawałek z likszpary. Wieje bardzo słabo i przed startem stajemy w ciszy. Łódki w lepszej pozycji wiatrowej odjeżdżają, pocieszeniem jest tylko, że 13-tka jest w takiej samej sytuacji. Łapiemy jakiś szkwał termiczny i na jego czole wypływamy z zatoki, wiatr z północno-wschodniego zmienia się na północno-zachodzni i zachodni 0 do 2 'bufortów'. Stawiamy genaker, znowu jest z wiatrem. Cały dzień staramy się wypatrywać zmarszczek na wodzie i odpowiednio zmieniać rejon pływania.

Metę - położona koło kotwicowiska, na które uciekliśmy z Hvaru przed regatami - zamykają o 18:00. Płyniemy twardo do końca 'licząc na cud', choć już na godzinę wcześniej widać, że nie zdążymy. Chorwaci też nie dopłynęli. O 18:00 wiatr się wzmaga wiec płyniemy dalej ciesząc się ostania żeglugą pod żaglami w tym rejsie, blisko brzegu malowniczych wysepek, po całym dniu bujania się na środku morza. Przechodzimy na żaglach między wyspami ale po ich drugiej stronie wieje z innego kierunku i trzeba genaker zrzucić. Wchodzimy do Hvaru i cumujemy 'long-side' do burty jako czwarty jacht od kei. Wodę wylaliśmy jako zbędny balast więc nie ma się jak wykąpać (a węża nie starcza bo za daleko). Zakończenie regat jest w sali z basenem na ostatnim pietrze największego hotelu w mieście, szwedzki stół ale żarcie takie sobie w porównaniu do poprzednich dni, a może to gorycz porażki psuje nam apetyt ...

Następnego dnia płyniemy na silniku do Kasteli bo zgodnie z prognozą nic nie wieje. Dopiero po południu zrywa się zdrowa bryza ale my już jesteśmy zatankowani w porcie, oddajemy 'Lolę' bez problemu (za stłuczone naczynia nie musimy nic płacić), odstawiamy jeszcze Jumbo i Maćka na samolot i pakujemy się do wyjazdu. Strasznie szkoda, że trzeba już wracać ...

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Śmigus bez dyngusa.

W pierwszy dzień Kwietnia była fantastyczna pogoda, dużo świeżego śniegu umożliwiającego żeglowanie po okolicznych polach (pierwszy raz w tym roku), wiatr, cumulusy i przebijające się przez chmury słońce. Zdjęcia autorstwa przygodnie spotkanego sympatycznego emeryta.