poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Hanse Cup Adriatic 2013

Jadąc nad morze obserwowaliśmy temperatury wyświetlane na tablicach informacyjnych wzdłuż autostrady, do Słowenii rosły i już było powyżej 10 stopni ale po przekroczeniu granicy Chorwackiej pojawiły się niskie, deszczowe chmury i temperatury zaczęły spadać ... aż do 4 stopni. Im bliżej, tym twarze były coraz bardziej zmartwione, kiedy nagle, po przejechaniu tunelu, chmury zniknęły magicznym sposobem a oczom naszym ukazało się morze, błękitne niebo i białe skały oświetlone złotym kolorem zbliżającego się do zachodu słońca ... i 14 stopni Celsjusza! Ale nic za darmo, taka różnica temperatur nie może sobie istnieć w przyrodzie bezkarnie - następnego dnia wieje bora 40 węzłów a lokalnie do 60. W niedziele stoimy więc w porcie (zwiedzamy Trogir), wieczorem wiatr osłabł zgodnie z prognozą i można było już bezpiecznie wyjść ale nie dotarł genaker dla nas (!), hmmm ... Za to wieczorem Maciek przygotował sushi, było na co popatrzeć w trakcie jego pracy i jeszcze długo potem, bo mimo pysznej ryby, idealnego ryżu, miski imbiru i zaostrzonego apetytu siedmiu osób, nie daliśmy rady zjeść wszystkiego.

Delfin jak żywy ...
Wychodzimy z mariny rano w poniedziałek, wiatr raczej słaby ale wieje. Wszyscy oswajają się ze sterowaniem i obsługą żagli. Stawiamy testowo genaker ... łatamy dziury. Na obiad stajemy na kotwicy na w zatoczce, Maciek gotuje a Tomek z Darią wiosłują w pontonie. Po obiedzie mijamy miasto Hvar i wachty po kolei obejmują statek. Większość nocy ja zasadniczo spokojnie śpię bo wiatr słaby a woda wokół głęboka, co jakiś czas tylko spoglądam jednym okiem na mojego przyjaciela Garmina. W kokpicie jest drugi taki sam (oprócz statkowego plotera ... w mesie). Nad ranem wiatr się wzmaga. Przechył i fala wraz z poczuciem obowiązku na spółkę wyganiają mnie z koi. Płyniemy wzdłuż Korczuli, Olek z Gosią jednak świetnie sobie radzą a zawietrzna burta przy postawionej szprycbudzie jest całkiem przytulna, pochylona ścianka kabiny umożliwia całkiem wygodne ułożenie głowy a miejsca jest akurat tyle, żeby wyciągnąć nogi, drzemię słodko w kokpicie. Rano chowamy przed kiwaniem się do zatoczki na Korczuli na śniadanie. Sprawdzamy prognozę i postanawiamy wracać bo wiatr ma słabnąć a my musimy być na czas przed początkiem regat.
Załoga śniada na Loli w Hvarze
Pogoda ładna, świeci słońce, wiatr niestety osłabł zgodnie z 'wróżbami' meteorologów, na skałach obok latarni leży na boku jakiś jacht, obserwujemy i robimy zdjęcia. Potem pojawiają się delfiny, przez kilka minut towarzyszą  nam, pływając przed dziobem. Tuż po zachodzie wchodzimy do Hvaru. Idziemy coś zjeść ale po powrocie okazuje się, że do portu wchodzi niewielka ale dokuczliwa fala powodująca, że jachty niebezpiecznie się kołyszą. Wychodzimy w pośpiechu, bez strat na zdrowiu i sprzęcie, stajemy na kotwicy pomiędzy wyspami po drugiej stronie kanału. Wachty kotwiczne po godzinie upływają spokojnie, jest wyraźny prąd prostopadły do wiatru, który powoduje, że jacht stoi stabilnie bez myszkowania. Na śniadanie  (i po odbiór dokumentów łódki) wracamy do Hvaru, dostajemy rabat za postój bez postoju ... czyli płacimy 300 kun - tyle co nam powiedział 'marinero' wieczorem - 'normalnie' 250 więcej za prąd, wodę i śmieci.

Trening pod genakerem

Po wyjściu z Hvaru stawiamy genaker, trenujemy trymowanie i zwroty przez rufę. Stawianie i zrzucanie idzie nam już dobrze, Jumbo zostaje specjalistą od montowania i podawania go przez luk z przedniej kabiny. Daria, Gosia, Maciek, Olek i Tomek zmieniają się przy szocie, bo wieje w porywach do 4 bufortów i chwilami płyniemy 8 węzłów a na szocie trzeba się trochę fizycznie napracować. Mamy tylko 2 kabestany, szoty genakera są ciut za krótkie i przy silniejszych podmuchach zrobienie zwrotu z lewego na prawy hals jest problematyczne bo brakuje kabestanu do wybierania grota. Ładnych kilka godzin halsujemy się z wiatrem do samej Kasteli.

Bieg pierwszy, wiatr przestał wiać i zmienił kierunek
z bajdewindu ... na fordewind.
Wieczorem idziemy na drinka powitalnego. Dużo Rosjan, kilka innych nacji: Niemcy, Włosi, Węgrzy, Chorwaci, łącznie 15 jachtów, z Polski tylko my. Losujemy numer 3. Są dwie łódki Hanse 385, my i chorwaccy dziennikarze żeglarscy (oni mają numer 13). Jesteśmy najmniejszymi jachtami w stawce. Nie ma nigdzie listy załóg także trudno się trochę zorientować kto na czym płynie. Formuła przeliczeniowa ma być 'podobna do Yardstick' ale szczegółów nie podano ... Dozwolone są tylko standardowe żagle (foki samohalsujące i genakery). Organizator apeluje o "safety first" i "have fun".





Wiej, wietrze wiej!
Dzień pierwszy regat zaczyna się poranną odprawą. Z planowanych dwóch wyścigów pierwszy jest odwołany - brak wiatru. Idziemy na silnikach do cieśniny Splitska Vrata, stamtąd start, meta w Starim Gradzie na Hvarze. Statkiem komisji regatowej jest katamaran, który po starcie wszystkich podnosi kotwice i na silniku idzie na metę.



Stari Grad. Stoimy pod zegarem. Lola ma najmniejszego ...
Startujemy trochę spóźnieni. Początek, w poprzek Hvarskiego Kanalu jest bajdewindem prawego halsu, wieje 4 'buforty'. Płyniemy 7 węzłów ale większe jachty wyprzedzają nas znacznie. My idziemy lekko prawą stroną trasy, nasza bliźniaczka płynie blisko brzegu wyspy Brac po lewej. Przed wejściem do zatoki przed Starym Gradem wszyscy jednak stają, zasłonięci od wiatru, pojawiają się genakery, co oznacza, że wieje tam z innego kierunku. Obserwujemy konkurentów i celujemy tam gdzie 'widać wiatr'. Po wejściu w cień aerodynamiczny wyspy sprawnie stawiamy nasz genaker, po chwili mijamy tych, których widzieliśmy tylko jako odległe sylwetki. Chorwaccy dziennikarze po lewej stronie trasy przy samym brzegu półwyspu i chwilami dosyć szybko płyną! Na czele 'grupy lewostronnej' łódka z pomarańczowym genakerem my wychodzimy na prowadzenie grupy prawostronnej i przybliżamy się do lidera! Płyniemy powoli baksztagami, zwroty wychodzą nam płynnie (wczorajszy trening procentuje). Między 'ścigantami' pływa ponton z akordeonistą. Przed samą metą wiatr się ciut wzmaga i wyprzedza nas trochę większych łódek. My wyprzedzamy Chorwatów. Trasa zabrała nam prawie 3 godziny na mecie jesteśmy kilka minut po pierwszej łódce, jest dobrze! Stari Grad to przepiękne miasteczko, stajemy w samym centrum (pod zegarem). Na nabrzerzu witają nas drinkiem i ciasteczkami. Wieczorem obiad z kliku dań w restauracji i ogłoszenie wyników dnia, po przeliczeniu jesteśmy drudzy. Pierwszy jest 'OKHOTNIK' (Hanse 445) - to 'musi ten pomarańczowy' ... szczegółowych wyników nie ma, będą jutro ...

Dzień drugi: 13-tka - bliźniaczka Loli z Chorwacką załogą
Dzień drugi zapowiadał się bojowo od początku, wiatr zdecydowanie się wzmocnił w prognozie nawet powyżej 30 węzłów. Płyniemy ze Starego Gradu do Vis. Na porannej odprawie zdecydowano o zakazie używanie genakerów (trasa do Vis wiedzie baksztagiem), wszystkie wysepki na końcu Hvaru musimy minąć lewą burtą, łącznie z tą ostania - z latarnią. Sędzia poddał się sugestiom zawodników i start będzie pod wiatr z boją rozprowadzającą. Sugestia organizatora, żeby zrezygnować z przeliczenia została odparta (mają jakieś problemy obliczeniowe bo podobno nawet, teoretycznie   jednakowe, 10 sztuk Hanse 445, nie jest identycznych - część ma stała a część składaną śrubę).

Start wychodzi nam nieźle, korzystny jest lewy hals z szansą zrobienia boi jednym halsem ale większość startuje prawym przy boi. Startujemy przy statku komisji, przed nami tylko 'Okhotnik'. Przed górną boją robimy zwrot na prawy hals, brakuje nam 50 m (Okhotnik zrobił to jednym halsem) zmuszając lidera grupy startującej prawy halsem (też 445 jak Okhotnik), który właśnie przełożył się na lewy, do tego samego, niestety po zwrocie z szafki wylatują naczynia tłukąc się przeraźliwym dźwiękiem. Znowu zwrot i na boi jesteśmy drudzy, reszta trasy z wiatrem. Jumbo schodzi pod pokład, ratować co pozostało, żeby było na czym jeść. Z wiatrem niestety większe jachty szybko nas przeganiają, no ale przynajmniej było trochę regatowych emocji na początku.
'
Dzień drugi: 25 węzłów wiatru, 9 węzłów SOG
Znowu halsujemy z wiatrem baksztagami, samohalsujący fok na tych kursach to pomyłka (za to zwrot przez sztag wykonuje tylko sternik) a odchylone do tyłu salingi wymuszają trzymanie grota zdecydowanie nadmiernie wybranego. Urywa się nam jeden pełzacz na grocie ale w takim miejscu, że na razie niczym to nie grozi. 13-tka w bezpośredniej bliskości - robimy sobie nawzajem zdjęcia. Wieje ponad 25 węzłów, fala mała bo płyniemy po osłoniętej wodzie blisko brzegu. Robimy nawet 9 węzłów, za rufą fajnie się pieni, normalnie bym się już zarefował bo momentami brakuje steru, no ale to przecież są regaty ... Po minięciu latarni kurs zmieniamy na półwiatr, zwiększa się przechył. Fala też większa, trochę chlapie ale nieuciążliwie - tyle żeby wywołać radosne okrzyki załogi. Idziemy trochę po nawietrznej Chorwaci po zawietrznej. Kiedy prędkość wiatru rośnie do 30 wezłów refujemy się na pierwszy ref na grocie, trochę nam z tym zeszło i Chorwaci nam odjechali. Już tego nie odrobimy. Wchodzimy na metę kilka minut po nich. Cumujemy po wschodniej bardziej osłoniętej stronie zatoki przy Vis. Szukamy odkurzacza, żeby posprzątać w mesie potłuczone szkło, które powpadało wszędzie ale "wysawaca" nie mają nigdzie w pobliżu. W sumie straciliśmy tylko kilka "nietłukących się" talerzy i parę szklanek a wydawało się, że to armagedon. Wieczorem obiad z pobliskiej restauracji i ogłoszenie wyników, dziś jesteśmy przedostani i spadliśmy do połowy stawki generalnie. W naszej klasie gdzie są dwie 385 i jedna 415 wszyscy mają tyle samo punktów. Trochę dziwi duża różnica pomiędzy nami a Chorwatami w przeliczeniu bo byliśmy po nich 4 może 5 minut a większe łódki przyszły dużo przed nami ale ani przeliczników ani czasów nie ma - będą później ... W nocy cześć załogi bawi się na  imprezie, nawiązując międzynarodowe kontakty.

Dzień trzeci: morze gładkie, wiatr słaby ...
Dzień trzeci, Vis - Hvar. Start odłożono na 12:00, to chyba echo wczorajszej imprezy. Organizator zaprasza na zdjęcia 'rodzinne' wszystkie załogi. Urwanego pełzacza (widać wadę materiałową wtrysku) nie udało nam się wymienić mimo, że organizator chwalił się, że ma na katamaranie dużo części zamiennych. Odcinamy go od żagla i wyciągamy latający kawałek z likszpary. Wieje bardzo słabo i przed startem stajemy w ciszy. Łódki w lepszej pozycji wiatrowej odjeżdżają, pocieszeniem jest tylko, że 13-tka jest w takiej samej sytuacji. Łapiemy jakiś szkwał termiczny i na jego czole wypływamy z zatoki, wiatr z północno-wschodniego zmienia się na północno-zachodzni i zachodni 0 do 2 'bufortów'. Stawiamy genaker, znowu jest z wiatrem. Cały dzień staramy się wypatrywać zmarszczek na wodzie i odpowiednio zmieniać rejon pływania.

Metę - położona koło kotwicowiska, na które uciekliśmy z Hvaru przed regatami - zamykają o 18:00. Płyniemy twardo do końca 'licząc na cud', choć już na godzinę wcześniej widać, że nie zdążymy. Chorwaci też nie dopłynęli. O 18:00 wiatr się wzmaga wiec płyniemy dalej ciesząc się ostania żeglugą pod żaglami w tym rejsie, blisko brzegu malowniczych wysepek, po całym dniu bujania się na środku morza. Przechodzimy na żaglach między wyspami ale po ich drugiej stronie wieje z innego kierunku i trzeba genaker zrzucić. Wchodzimy do Hvaru i cumujemy 'long-side' do burty jako czwarty jacht od kei. Wodę wylaliśmy jako zbędny balast więc nie ma się jak wykąpać (a węża nie starcza bo za daleko). Zakończenie regat jest w sali z basenem na ostatnim pietrze największego hotelu w mieście, szwedzki stół ale żarcie takie sobie w porównaniu do poprzednich dni, a może to gorycz porażki psuje nam apetyt ...

Następnego dnia płyniemy na silniku do Kasteli bo zgodnie z prognozą nic nie wieje. Dopiero po południu zrywa się zdrowa bryza ale my już jesteśmy zatankowani w porcie, oddajemy 'Lolę' bez problemu (za stłuczone naczynia nie musimy nic płacić), odstawiamy jeszcze Jumbo i Maćka na samolot i pakujemy się do wyjazdu. Strasznie szkoda, że trzeba już wracać ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz