Pod pełnymi żaglami płynąłem całkiem szybko ... |
W tym roku długo nie mogłem znaleźć jachtu, może byłem zbyt mało przekonujący (albo przekonany)? Już prawie zrezygnowałem ale w ostatniej chwili, będąc na zawodach paralotniowych w Macedonii, postanowiłem jednak zapisać się na regaty bez statku licząc na okazję typu "last minute". Dobrą wróżka okazał się Krzysiek Bieńkowski, który zaproponował mi start zamiast siebie na jego łódce, pływającej pod bandera brytyjską, s/y Double Scotch (Sadler 32), pieszczotliwie nazywanej przez Armatora Skoczkiem. Jacht był mi znany jako bardzo solidny, nie bojący się wysokiej fali ani silnego wiatru ale niespecjalnie wyścigowy - 7 węzłów to absolutny nieprzekraczalny max. przy jego linii wodnej (dosyć krótkiej porównując do współczesnych jachtów tej wielkości) i masie - a liczyć można raczej na 5 przy zdecydowanym wietrze.
Konkurent na trasie regat ... tylko który? |
Zaraz po odebraniu łódki wyszliśmy w morze (spaliśmy parę godzin przed świtem w śpiworach na parkingu). Wiało 4-5B z NE, była metrowa fala i taka pogoda miała utrzymać się do początku regat. Ja musiałem się szybko zaaklimatyzować bo na morzu byłem ostatnio w kwietniu no i musiałem nauczyć się obsługiwać statek jednoosobowo.
Skoczek w bajdewindzie pod pełnymi żaglami rozpędzał się nawet do 6 węzłów w akceptowalnym przechyle. Trening spinakerowy nam nie wyszedł ale obyło się bez strat. Autopilot - zabytek elektrotechniki analogowej (ale już na tranzystorach!) chwilami przejawiał objawy działania ale tylko w bajdewindzie i na jednym kursie. Rozebranie go i wyczyszczenie złączy spirytusem nie pomogło za bardzo, elektro-mechaniczny 'mózg' układu jest nierozbieralny. Było też trochę różnych prac do wykonania, a to szoty foka poprawić, a to szkentlę do refowania grota wymienić, w bloczku wymienić rolkę, hand-reling pokleić ... cały poniedziałek robótki ręczne - dobrze, że na miejscu obok, burta w burtę, stanął Krzysiek na Albinie Vega z dużą ilością elektro-narzędzi i nie tylko (dziękuję!). Wieczorem oficjalne rozpoczęcie imprezy, omówienie prognoz pogody i instrukcji żeglugi.
We wtorek, dzień startu, organizator zapewnił nam gotowe śniadanie, niby nic nadzwyczajnego: pieczywo, jajecznica, parówki, ser, ale było gotowe, ciepłe i nic nie trzeba było robić samemu - luksus. Na start wypłynąłem z mariny jako jeden z ostatnich (wydawało mi się, że ostatni) ale przed rozpoczęciem procedury startowej miałem jeszcze chwilę czasu. Płynąłem na samym grocie aby ułatwić sobie zwroty (z zamiarem wyrolowania genui zaraz po starcie). Wybrałem start przy zachodniej boi licząc, że jako niekorzystne taktycznie miejsce będzie tu pusto - przeliczyłem się - w rezultacie spóźniłem start o około 2 minuty.
Po starcie wyrolowałem genue i pod pełnymi żaglami płynąłem całkiem szybko, chwilami nawet ponad 6 węzłów, cóż kiedy inni trochę szybciej ... i trochę ostrzej. Zaraz po starcie wyprzedziły mnie s/y Sunrise i s/y Fourwinds idący w znacznym przechyle na foku zrolowanym prawie do połowy. Wyszło słońce a wiatr trochę osłabł. Co prawda obserwowałem ładne cumulusy, przeczące tezie meteorologa o stabilnej atmosferze (a w stabilnym powietrzu, zawietrzna Bornholmu ze słabym wiatrem, miała ciągnąć się na wiele mil) ale wariant wschodni trasy miałem mocno 'zafiksowany w umyśle' - zupełnie jak turysta a nie zawodnik.
To co martwiło mnie najbardziej - brak działającego autopilota - okazało się banalne, ster umocowany od nawietrznej 'na sznurek' a od zawietrznej 'na gumkę' i Skoczek płynął sam, w każdym razie bajdewindem. Sterując ręcznie nie uzyskiwałem ewidentnie lepszych rezultatów. Jako, że sterowanie miałem załatwione to na prawym halsie, pomimo fali, mogłem sobie bezpiecznie pogotować (na Skoczku kambuz jest po lewej stronie) była chińską zupka, i gorący kubek, i herbata - normalnie wakacje. Zagadką było kiedy zrobić zwrot jako, że spodziewane były niewielkie zmiany kierunku wiatru na bardziej wschodni i bardziej północny, tylko nie było pewne kiedy nastąpią.
Do wieczora wypłynąłem z zasięgu telefonu, fala trochę wzrosła a prędkość spadła. Ubrałem ekwipunek nocny - zamiast czapki, kask narciarski z przylepioną (srebrna taśmą) czołówką. Przez większość nocy płynąłem lewym halsem, co spowodowało (przy okazji), że nawietrzna koja to była ta większa - łatwiej wstawać i ogólnie wygodniej. Ustawiałem minutniki (mechaniczny z Tesco i elektroniczny z Lidla) i próbowałem chwilę się przespać (Skoczek płynął sam), udało mi się chyba ze 3 razy - śniło mi się coś nawet. Poza tym noc minęła spokojnie, żadnych sytuacji kolizyjnych nie zanotowałem.
Świt wstał szary, więcej żagli (konkurentów) było widać bliżej Bornholmu. W mojej okolicy pojawił się s/y Polled 2 i przed Christianso mnie wyprzedził. W okolicach wyspy byłem dopiero po południu, wyszło słońce a wiatr wyraźnie i nagle ucichł ale pozostała jeszcze dosyć wyraźna fala. W baksztagu niestety nie dało się za bardzo ustawić łódki tak aby płynęła sama. Nie miałem pomysłu jak postawić spinaker w tych warunkach, ale kiedy wiatr jeszcze osłabł i zaczęły mnie doganiać kolejne jachty (i po przeliczeniu, że bez spinakera mogę spędzić 3 doby zamiast planowanych 2 na morzu) jakoś dałem radę. Najpierw zamontowałem kontraszot grota (na wypadek niekontrolowanej rufy), potem topenantę spinakrebomu, obciągacz spinakrebomu jakoś zaimprowizowałem, żagiel miałem przygotowany. Kosztowało mnie to trochę biegania po pokładzie ale udało się! Byłem z siebie strasznie zadowolony.
Prędkość wróciła znowu do przyzwoitej wartości a pod spinakerem jacht płynął chętniej prosto i z mniejszymi siłami na sterze - udawało się ustawić ster na dwóch gumach tak, żeby na chwilę puścić rumpel. GPS pokazywał, że jest szansa dopłynąć rano następnego dnia. Cała noc spędziłem za sterem, było kilka szkwałów i ostrząc w nich chwilami udawało mi się płynąć nawet 6 węzłów ale generalnie wiatr powoli słabł a fala malała. Wypiłem 3 red-bulle zachowane specjalnie na taką okazję, zagryzałem batonikami czekoladowymi i bułkami z pasztetem ... pod koniec nocy nie mogłem już na to patrzeć. Chciałem zjeść twarde jabłko albo kiszonego ogórka, niestety nic z tych rzeczy nie było na pokładzie.
Po całej nocy w kokpicie, o poranku, do mety było 25 mil, prędkość pod spinakerem wynosiła powyżej 5 węzłów a humor w załodze był dobry. Niestety wiatr szybko osłabł, potem zmienił kierunek na SE. Prędkość spadła, zaraz po niej nastrój, wyszło słońce i zaczęło przypiekać, to były najtrudniejsze, długie godziny, ale powoli zbliżaliśmy się do portu (ja i Skoczek).
Przed metą słyszałem korespondencję z kolejnych jachtów, które zgłaszały wycofanie się z regat. Na powitanie wypłynęli mi Edward Zając i Herwig Dressler na Bavarii S/y LaleLu. Chciałem wejść na metę, z fasonem, na spinakerze ale akurat wchodził do portu wielki kontenerowiec, także musiałem zrzucić spina i zrobić kilka kółek przed główkami. Metę przekroczyłem po statku, zaraz przy czerwonej główce z czasem 51 godzin 23 minuty 24 sekundy. Cóż trzeba będzie ten czas poprawić w przyszłym roku, o ile ktoś mi znowu statku pożyczy ...
Skoczek w bajdewindzie pod pełnymi żaglami rozpędzał się nawet do 6 węzłów w akceptowalnym przechyle. Trening spinakerowy nam nie wyszedł ale obyło się bez strat. Autopilot - zabytek elektrotechniki analogowej (ale już na tranzystorach!) chwilami przejawiał objawy działania ale tylko w bajdewindzie i na jednym kursie. Rozebranie go i wyczyszczenie złączy spirytusem nie pomogło za bardzo, elektro-mechaniczny 'mózg' układu jest nierozbieralny. Było też trochę różnych prac do wykonania, a to szoty foka poprawić, a to szkentlę do refowania grota wymienić, w bloczku wymienić rolkę, hand-reling pokleić ... cały poniedziałek robótki ręczne - dobrze, że na miejscu obok, burta w burtę, stanął Krzysiek na Albinie Vega z dużą ilością elektro-narzędzi i nie tylko (dziękuję!). Wieczorem oficjalne rozpoczęcie imprezy, omówienie prognoz pogody i instrukcji żeglugi.
Polled 2 przed Christianso. |
Po starcie wyrolowałem genue i pod pełnymi żaglami płynąłem całkiem szybko, chwilami nawet ponad 6 węzłów, cóż kiedy inni trochę szybciej ... i trochę ostrzej. Zaraz po starcie wyprzedziły mnie s/y Sunrise i s/y Fourwinds idący w znacznym przechyle na foku zrolowanym prawie do połowy. Wyszło słońce a wiatr trochę osłabł. Co prawda obserwowałem ładne cumulusy, przeczące tezie meteorologa o stabilnej atmosferze (a w stabilnym powietrzu, zawietrzna Bornholmu ze słabym wiatrem, miała ciągnąć się na wiele mil) ale wariant wschodni trasy miałem mocno 'zafiksowany w umyśle' - zupełnie jak turysta a nie zawodnik.
To co martwiło mnie najbardziej - brak działającego autopilota - okazało się banalne, ster umocowany od nawietrznej 'na sznurek' a od zawietrznej 'na gumkę' i Skoczek płynął sam, w każdym razie bajdewindem. Sterując ręcznie nie uzyskiwałem ewidentnie lepszych rezultatów. Jako, że sterowanie miałem załatwione to na prawym halsie, pomimo fali, mogłem sobie bezpiecznie pogotować (na Skoczku kambuz jest po lewej stronie) była chińską zupka, i gorący kubek, i herbata - normalnie wakacje. Zagadką było kiedy zrobić zwrot jako, że spodziewane były niewielkie zmiany kierunku wiatru na bardziej wschodni i bardziej północny, tylko nie było pewne kiedy nastąpią.
Poranek pod spinakerem, 5 węzłów (13,7 m głębokości). |
Świt wstał szary, więcej żagli (konkurentów) było widać bliżej Bornholmu. W mojej okolicy pojawił się s/y Polled 2 i przed Christianso mnie wyprzedził. W okolicach wyspy byłem dopiero po południu, wyszło słońce a wiatr wyraźnie i nagle ucichł ale pozostała jeszcze dosyć wyraźna fala. W baksztagu niestety nie dało się za bardzo ustawić łódki tak aby płynęła sama. Nie miałem pomysłu jak postawić spinaker w tych warunkach, ale kiedy wiatr jeszcze osłabł i zaczęły mnie doganiać kolejne jachty (i po przeliczeniu, że bez spinakera mogę spędzić 3 doby zamiast planowanych 2 na morzu) jakoś dałem radę. Najpierw zamontowałem kontraszot grota (na wypadek niekontrolowanej rufy), potem topenantę spinakrebomu, obciągacz spinakrebomu jakoś zaimprowizowałem, żagiel miałem przygotowany. Kosztowało mnie to trochę biegania po pokładzie ale udało się! Byłem z siebie strasznie zadowolony.
Prędkość wróciła znowu do przyzwoitej wartości a pod spinakerem jacht płynął chętniej prosto i z mniejszymi siłami na sterze - udawało się ustawić ster na dwóch gumach tak, żeby na chwilę puścić rumpel. GPS pokazywał, że jest szansa dopłynąć rano następnego dnia. Cała noc spędziłem za sterem, było kilka szkwałów i ostrząc w nich chwilami udawało mi się płynąć nawet 6 węzłów ale generalnie wiatr powoli słabł a fala malała. Wypiłem 3 red-bulle zachowane specjalnie na taką okazję, zagryzałem batonikami czekoladowymi i bułkami z pasztetem ... pod koniec nocy nie mogłem już na to patrzeć. Chciałem zjeść twarde jabłko albo kiszonego ogórka, niestety nic z tych rzeczy nie było na pokładzie.
Popołudnie dalej pod spinakerem ... ale port już widać |
Przed metą słyszałem korespondencję z kolejnych jachtów, które zgłaszały wycofanie się z regat. Na powitanie wypłynęli mi Edward Zając i Herwig Dressler na Bavarii S/y LaleLu. Chciałem wejść na metę, z fasonem, na spinakerze ale akurat wchodził do portu wielki kontenerowiec, także musiałem zrzucić spina i zrobić kilka kółek przed główkami. Metę przekroczyłem po statku, zaraz przy czerwonej główce z czasem 51 godzin 23 minuty 24 sekundy. Cóż trzeba będzie ten czas poprawić w przyszłym roku, o ile ktoś mi znowu statku pożyczy ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz